Korekta tekstów z powołania, czyli zarabianie przez czytanie

Odkąd sięgam pamięcią, uwielbiałam czytać książki. Bardzo szybko opanowałam literki i sprawniej niż rówieśnicy radziłam sobie z czytaniem na głos oraz pisaniem własnych tekstów. Szkolne konkursy ortograficzne, językowy profil w liceum, wreszcie studia filologiczne – wszystko to doprowadziło mnie do miejsca, w którym jestem teraz! Jednym z obszarów mojej obecnej działalności jest korekta tekstów.

Istnieje wiele obiegowych opinii o pracy korektora, które w moim przypadku się sprawdziły, ale
równie dużo mitów na ten temat. Przede wszystkim sądzę, że do tego zawodu trzeba mieć powołanie oraz szczególne predyspozycje psychofizyczne. Bardzo podoba mi się definicja ‘powołania’ zawarta w Słowniku Języka Polskiego PWN, gdzie jest ono określone jako „zdolność i zamiłowanie do czegoś”. Nie wystarczy więc interesować się czymś, lubić, czy nawet „miłować”. Potrzebne są odpowiednie cechy, potrzebny tak zwany dryg.

Jakie cechy powinien posiadać dobry korektor? Głównie – spostrzegawczość, cierpliwość i
dociekliwość. Bez dobrego oka ani rusz, bo korektor zarabia na cudzych błędach, ale najpierw musi się ich dopatrzyć. Cierpliwość przyda się przy kolejnym czytaniu tego samego tekstu, a dociekliwość przy poszukiwaniu rozwiązań w sytuacjach, kiedy dostrzegamy błąd, lecz nie wiemy, jak go poprawić.

Jasne, że korektor powinien charakteryzować się nienagannym warsztatem językowym, ale sądzę, że ów można trenować, na przykład czytając literaturę czy wykonując rozmaite ćwiczenia kształtujące sprawność językową. Z dumą śledziłam postępy swoich studentów w tym zakresie, kiedy prowadziłam zajęcia z kultury języka na Uniwersytecie Jagiellońskim. Tego naprawdę da się nauczyć!

Żeby być dobrym korektorem, trzeba „mieć kapkę oleju w głowie i kilo ołowiu w…” (zupełnie innej części ciała). Korektor z przypadku z mozołem ślęczy nad tekstem, dwojąc się i trojąc w poszukiwaniu błędów. Korektor z powołania wnikliwie czyta wartościowe teksty przy filiżance kawy…